Jak naprawić polską szkołę?
W poprzednim tekście mówiłem o tym co jest nie tak z polską szkołą. Obiecałem w podsumowaniu, że na narzekaniu nie skończę, ale podzielę się również moimi wnioskami dotycząmi tego, co należy zmienić.
I o tym właśnie będzie dzisiaj.
Szkoła na miarę XXI wieku
Mój największy zarzut dotyczy tego, że szkoła jest nieżyciowa i nie dostosowana do potrzeb współczesnego świata.
Co więc należy zmienić?
Przede wszystkim szkoła powinna oczekiwać od ucznia mniej zapamiętywania wiedzy, natomiast więcej sił poświęcać uczeniu pracy z informacją, zdolności pozyskiwania jej i oceny jej wiarygodności.
Żyjemy bowiem w czasach, w których praktycznie cała wiedza ludzkości jest na wyciągnięcie ręki. Nie ma zatem potrzeby jej pamiętać. Jest za to ogromna potrzeba umiejętności zrozumienia tego, co się czyta, oraz zdolności oceny pozyskanej informacji pod kątem jej wiarygodności.
Niestety, dość sporym problemem jest tutaj brak gotowości kadr szkolnych do tego zagadnienia. Spora część nauczycieli sama nie radzi sobie z oceną prawdziwości treści publikowanych w Internecie. Dopóki więc ci, którzy mają tego uczyć, nie posiądą tej umiejętności, nie ma mowy o wprowadzeniu weryfikacji informacji do szkół na zadowalającym poziomie.
Z tak zwanej „pamięciówki” nie należy całkiem rezygnować, jednak powinno się ją ograniczyć tam, gdzie jest ona wymagana bez uzasadnienia. Do pewnego stopnia jest ona konieczna, bo ćwiczenia pamięciowe wpływają dobrze na rozwój mózgu młodego człowieka i w późniejszym czasie zmniejszają ryzyko np. choroby Alzheimera.
Nauczyć ucznia jak się uczyć
Pamiętam z czasów szkolnych, że jedną z najtrudniejszych dla mnie rzeczy było zapamiętywanie różnych pojęć, wzorów, nazw, dat itp. Nie wiem jak Tobie, ale mi często pomagało tworzenie różnego rodzaju skojarzeń, nawet jeśli były bez sensu. Na przykład na chemii symbol ołowiu (Pb) zapamiętałem, ponieważ skojarzyłem go z określeniem „propan-butan”. Mimo, że nie ma ono żadnego logicznego związku, to powiązanie mi pomogło. I podobne podejście ułatwiało mi zapamiętywanie różnych innych rzeczy.
Parę lat temu przeczytałem świetną książkę autorstwa znanego popularyzatora wiedzy Radka Kotarskiego pt. Włam się do mózgu (to nie jest lokowanie produktu 🙂 ). Nie chciałbym w tym miejscu rzucić zbyt daleko idącej tezy, ale według mnie treści zawarte w tej pozycji powinny stać się stałym elementem programu nauczania. Autor opisuje w tej książce różnorodne techniki uczenia się. I uważam, że gdyby w programie na przykład godzin wychowawczych w klasie IV umieszczono tę właśnie wiedzę, wielu uczniom na dalszych etapach edukacji byłoby o wiele łatwiej.
Edukacja slim fit
Po ukończeniu szkoły podstawowej uczeń wybiera szkołę średnią. Zasadniczo w Polsce mamy trzy opcje:
- Liceum
- Technikum
- Szkoła zawodowa
Ponieważ sam uczęszczałem do liceum ogólnokształcącego, moje doświadczenia dotyczą jedynie tego wariantu. Wiem też trochę o tym, jak to się ma do technikum, natomiast na temat szkół zawodowych mam dość skrzywione wyobrażenie. Wynikałoby z niego, że do zawodówek idą zazwyczaj osoby mało ambitne, które chciałyby jak najszybciej zakończyć przykry obowiązek edukacji i pójść do jakiejkolwiek pracy.
I teraz do sedna.
Edukacja podstawowa jest zasadniczo wspólna dla wszystkich. Przez pierwsze osiem lat (w aktualnym schemacie) wszyscy jadą na jednym wózku. I niech tak będzie.
Natomiast później uczeń określa już mniej więcej kierunek rozwoju. Na przykład decydując się (tak jak ja) na profil mat-fiz w LO, daje on w pewnym stopniu do zrozumienia, że interesują go przedmioty ścisłe. Jak ktoś wybiera profil pol-hist lub idzie do technikum gastronomicznego, to ta deklaracja również coś oznacza.
„Głowa to nie śmietnik”
Nie terroryzujmy przyszłego potencjalnego inżyniera nadmiarem lektur i szczegółową analizą historii. I tak mu się to na dalszym etapie edukacji specjalnie nie przyda, a w ten sposób stworzymy w nim jeszcze większą niechęć do tych dziedzin.
I odwrotnie. Profil pol-hist oznacza, że matematyka i fizyka niezbyt interesują tę osobę. Zatem dla takiego ucznia Fizyka powinna być w planie lekcji tylko przez pierwsze dwa lata liceum i to bardziej w sposób „ciekawostkowy”. Bez względu na to, jak ten przedmiot będzie wyglądał podczas jej edukacji, nie sięgnie po niego w późniejszym życiu, zatem warto w ciekawy sposób sprzedać wiedzę podstawową, bez dręczenia szczegółami.
I, co ciekawe, słyszałem że w niektórych liceach w trzeciej i czwartej klasie na profilach humanistycznych nie dręczy się uczniów fizyką i chemią. Można? Można. Więc zróbmy też ten gest dla profili ścisłych, i zredukujmy do minimum literaturę i wykład z historii. Drodzy nauczyciele, uwierzcie mi, że nie ma lepszego sposobu na zniechęcenie ucznia do czytania jakiejś książki, niż zrobienie z niej lektury szkolnej… Uczeń mat-fizu, mając po południu wybór, czy ma się uczyć na sprawdzian z fizyki, czy czytać kolejne dzieło romantycznego pisarza, długo się nie zastanawia.
Chociaż jestem osobiście przeciwnikiem sztywnego podziału „humanista – ścisłowiec”, to jednak chciałbym, by to, że ktoś decyduje się rozwijać w jakimś kierunku, dawało nieco większy wydźwięk na poziomie szkoły średniej. Ciągle słyszę, że „brakuje nauczycieli”. Więc ograniczmy im godziny na profilach, na których ich przedmiot niewiele osób interesuje. Przyszła studentka politechniki naprawdę wyjdzie na ludzi nie znając „Ferdydurke”. A przyszły dziennikarz przeżyje nie wiedząc nic o fizyce soczewek.
A co zrobić z tymi godzinami, które znikną dzięki temu z planu lekcji?
Oddać uczniom. Niech mają trochę życia towarzyskiego. Takiego poza messengerem.
A propos czasu…
Skupienie na tym, co ważne
Jak myślisz, jak długo przeciętne dziecko w wieku szkolnym jest w stanie skupić się na omawianym temacie?
W wieku wczesnoszkolnym nie jest to na pewno 45 minut. Na tej stronie można zobaczyć tabelkę, która sugeruje, że w klasach I-III lekcja powinna trwać ok. 30 minut.
Za czym więc optuję? Idealnie byłoby w ogóle znieść sztywne ramy czasowe, ale organizacyjnie jest to nie do zrobienia. Natomiast uważam, że w edukacji wczesnoszkolnej lekcje powinny być po prostu krótsze. Dajmy też tym dzieciom nieco dłuższe przerwy na wyszumienie się. Myślę, że schemat 30+20 byłby opcją do rozważenia.
Być może dobrym pomysłem byłaby również rezygnacja z siedzenia w ławkach na początkowym etapie edukacji. A w każdym razie ograniczenie czasu w nich spędzanego do minimum. Rozmowa z dziećmi siedzącymi w kole po turecku na podłodze może przynieść zaskakująco pozytywne efekty.
Edukacja obywatelska
Świadomość społeczna dotycząca podstawowych zagadnień z zakresu funkcjonowania państwa leży. Co piąty Polak nie wie, skąd się biorą pieniądze w budżecie państwa. Spora część Polaków twierdzi, że nie płaci żadnych podatków. Jeśli zapyta się przeciętnego obywatela Polski o to, jakie są podstawowe zadania prezydenta, senatora, posła czy marszałka sejmu, to odpowiedzi mogą zjeżyć włosy.
Dlatego też przedmioty typu Wiedza o Społeczeństwie i Podstawy Przedsiębiorczości muszą zwiększyć swoją rangę w podstawie programowej. Uczeń kończący szkołę średnią musi znać odpowiedzi na wspomniane wyżej pytania oraz inne zagadnienia pokrewne. Powinien też umieć wypełnić podstawowe dokumenty podatkowe.
Niestety, społeczeństwo świadome tych kwestii jest nie na rękę władzy. Bo gdyby przeciętny obywatel wiedział, że gdy dostaje kasę od państwa do ręki prawej, to znaczy, że z lewej kieszeni podobna lub większa kwota w jakiś sposób zostanie mu zabrana, to nie łykałby tak chętnie kiełbasy wyborczej.
W ramach lekcji z PP warto by na przykład przez rok prowadzić własną wirtualną firmę. Dzielimy klasę na grupy 4-5 osobowe i każda z nich wymyśla swoją działalność. Od złożenia papierów do urzędu, przez założenie konta firmowego w banku, stworzenie oferty, zgłoszenie się do przetargu itp.
Być może gdzieś to tak wygląda. U mnie nawet nie otarło się to o ten poziom.
Sprawdzam!
Nie każdy temat musi się kończyć sprawdzianem. Nie ze wszystkiego trzeba wyciągać ocenę.
Wydaje mi się, że zwłaszcza w pierwszych latach edukacji można by w ogóle nie wystawiać ocen. Niestety jest to coś, co jest trudne do osiągnięcia w ujęciu międzynarodowym, w którym różne instytucje oczekują takich informacji z placówek szkolnych. Natomiast w świecie, w którym młody człowiek i tak jest poddawany ciągłej presji bycia ocenianym, informacja o tym, że jest z czegoś „słaby” (często nie z własnej winy tylko ze względu na indywidualne predyspozycje) już na starcie powoduje zbędne „sortowanie” na lepszych i gorszych.
W tym obszarze wychodzi, jak trudnym zawodem jest nauczyciel. Bardzo ciężko jest w tym pędzącym pociągu o nazwie „podstawa programowa” znaleźć czas, by pochylić się nad uczniem, któremu idzie gorzej. Zamiast po prostu zostawić go z tą trójką ze sprawdzianu, zachęcić go do dalszej pracy. Do tego w taki sposób, by naprawdę tego chciał.
Pamiętam, że za czasów, gdy ja chodziłem do szkoły, niskie oceny demotywowały moich kolegów. Zwłaszcza, gdy były one regułą z danego przedmiotu. Bo w jaki sposób przekonać kogoś, kto z matmy ma regularnie „2,3,2,3,3,2,1,4”, że jest w stanie się jej nauczyć na piątkę? I nie mów mi, że ktoś nie jest w stanie opanować matematyki na poziomie szkoły podstawowej. Równania różniczkowe czy całki owszem – to może kogoś przerosnąć. Ale obliczenia w słupku czy funkcja liniowa? Jestem przekonany, że przy odpowiednim zaangażowaniu jest w stanie to opanować absolutnie każdy zdrowy na umyśle człowiek.
Tylko że system nie czeka na nikogo. Nauczyciel nie może się zatrzymać, bo podstawa programowa nie bierze jeńców.
A niestety system też zaprojektowany jest tak, że jak nie zdasz jednego przedmiotu, to nie idziesz do następnej klasy i ponownie powtarzasz wszystkie. I ja tutaj nie mam remedium, ale jestem przekonany, że jest to system skonstruowany niewłaściwie.
Religia do kościoła
Tak. I mówię to jako wierzący i praktykujący katolik zaangażowany w życie Kościoła.
Zanim zacznę ten temat pogłębiać, muszę zadać jedno zasadnicze pytanie:
jaki jest cel katechezy szkolnej?
Wpisałem to pytanie w wyszukiwarkę Google i znalazłem tam ten dokument, który cytuje Dyrektorium ogólne o katechizacji:
(…) ostatecznym celem katechezy jest doprowadzić kogoś nie tylko do spotkania z Jezusem, ale do zjednoczenia, a nawet głębokiej z Nim zażyłości (DOK 80)
I teraz uczciwie: czy kiedykolwiek podczas swojej edukacji szkolnej w trakcie lekcji religii widziałeś choćby cień szans na to, że powyższy cel może zostać spełniony?
Myślę, że poza pojedynczymi w skali Polski przypadkami czegoś, co można by nazwać „cudem na lekcji religii”, ten cel jest absolutnie nieosiągalny. Nie we współczesnej szkole. I nie w atmosferze, która obecnie otacza polski Kościół Katolicki. Nie, nie i nie.
Bądźmy realistami. Jeśli u mnie lekcja religii w ogóle miała miejsce (tzn. katechetka podjęła się przeprowadzenia tematu, a nie dawała po prostu „czas wolny”), to był to wykład na pograniczu biblijnych historii i fantasy. Jakaś opowieść o Bogu, który jest i mnie kocha, i umarł na krzyżu, i…. ziew.
I nie dlatego, że dzisiaj mnie to nie interesuje. Ale naprawdę, nawet osoby które są zainteresowane tematem, niewiele z tych lekcji wyciągają. Na poziomie szkoły średniej religia często jest miejscem, na którym odrabia się zadania domowe na inne przedmioty. I takie są fakty.
Możemy podyskutować na argumenty. Jestem przekonany, że zdecydowaną większość będę w stanie odbić.
Uważam, że obecnie edukacja religijna powinna wrócić do Kościołów. Powinny powstawać wspólnoty dla zainteresowanych uczniów, odbywające się na przykład raz w tygodniu po mszy szkolnej w salkach parafialnych. I gdyby pojawiały się tam osoby, które to naprawdę interesuje, to wtedy z tą garstką można by robić coś sensownego. A nie zmuszać niezainteresowanych do słuchania wykładu, który jest kolejnym gwoździem do trumny ich życia religijnego. Bo zmuszanie do lekcji religii (a nie czarujmy się, tak często jest) jeszcze bardziej odpycha ucznia od Kościoła.
A co zamiast? Obowiązkowa etyka dla wszystkich.
Niestety, z religią w szkole jest jeszcze jeden problem. Jest ona pewnym symbolem wolnej Polski. Symbolem, który zwłaszcza dla konserwatywnej części naszego społeczeństwa (która, pomimo różnych zmian, nadal stanowi jego trzon) jest bardzo istotny. Dlatego w najbliższych latach nie ma co liczyć na jakąś znaczącą zmianę w tym obszarze.
Porozmawiajmy o pieniądzach…
Na koniec temat najtrudniejszy. A trudny dlatego, ponieważ w zdecydowanej większości przypadków (nie licząc szkół prywatnych) nauczyciel jest opłacany z kieszeni podatników.
Stawiam na początek tezę według mnie niepodważalną:
Nauczyciele zarabiają za mało.
Jeśli chcesz, możesz się ze mną kłócić. Ale liczby nie kłamią. Zawód, od którego zależy przyszłość narodu, otrzymuje głodowe stawki:
- Nauczyciel na początku swojej kariery zawodowej otrzymuje 3690 zł brutto (niecałe 2850 zł na rękę). Jest to zaledwie 200 zł powyżej płacy minimalnej (!).
- Nauczyciel mianowany zarabia 3880 zł brutto (nieco ponad 2970 zł na rękę).
- Nauczyciel dyplomowany dostaje 4550 zł brutto (nieco ponad 3430 zł na rękę).
Do tego czasem dochodzą jakieś nadgodziny, dodatek za wychowawstwo (300 zł/miesiąc) itp. Nie zmienia to w znaczącym stopniu faktu, że za te pieniądze ciężko w dzisiejszych czasach żyć na godnym poziomie, nie mówiąc o jakimś kredycie mieszkaniowym.
Przypomnę tylko, że nauczyciel musi się stale kształcić, a jego ścieżka awansu jest ściśle określona konkretnymi kryteriami. Stawki się nie negocjuje – jest ona ustalona w karcie nauczyciela.
Ten stan rzeczy ma swoje konsekwencje. Podstawowe są takie, że w zasadzie każda osoba, która ma choć trochę umiejętności i nie ma parcia ideowego do uczenia dzieci, pójdzie pracować gdzie indziej. Już nawet praca na kasie w Biedronce jest konkurencyjna do tych zarobków.
A co za tym idzie, do zawodu nauczyciela istnieje tzw. selekcja negatywna. Wynika to z faktu, że nauczycieli ciągle brakuje. A ponieważ płaca jest niska, do zawodu często rekrutują się osoby, które nie są w stanie dostać pracy lepiej płatnej. Oczywiście są również osoby, które zostają nauczycielami z powołania. I niektórzy nawet pozostają tacy do emerytury, chociaż system potrafi ten zapał skutecznie przygasić.
I powtarzam jeszcze raz – nie atakuję tutaj Was, drodzy nauczyciele. Spotkałem w swoim życiu wielu pedagogów i wszystkich Was bardzo szanuję. Atakuję tutaj system, który jest chory.
To naprawdę da się zrobić!
Wymieniłem tutaj kilka przykładów tego, co według mnie mogłoby poprawić polski system edukacji.
Tak jak mówiłem we wstępie do pierwszego tekstu, nie uważam, że jestem nieomylny. Jestem osobą, która po prostu przeszła przez szkołę podstawową, gimnazjum i LO, to ostatnie kończąc kilkanaście lat temu. W ostatnich latach trochę rozmawiałem z różnymi osobami na te tematy. I te dwa teksty są po prostu zebraniem moich osobistych wniosków. Być może w pewnych kwestiach nie mam racji. Być może jest inna droga. Chętnie przeczytam Twoje przemyślenia na ten temat.
I chociaż wiem, że w obecnym układzie sił politycznych i woli zmian ze strony różnych środowisk niektóre rzeczy są na ten moment nie do ruszenia, według mnie powyższe propozycje są dobrym punktem wyjścia do dalszej dyskusji.
Wierzę, że kropla drąży skałę. I jeśli stopniowo będziemy zmieniać myślenie w naszym otoczeniu, to z czasem zaczniemy zauważać zmiany na lepsze.