Co jest nie tak z polską szkołą?

Gdy rozpoczynałem swoją przygodę z tym blogiem, napisałem tekst pod tytułem „Pi razy oko”, czyli o tym, że warto się interesować upamiętniający święto liczby Pi. Wspomniałem w nim wtedy, że kiedyś stworzę tekst, w którym omówię bolączki polskiego systemu edukacji.

W tej chwili czytasz właśnie wstęp do tego tekstu. I chociaż czas oczekiwania był znacznie dłuższy niż wtedy zakładałem, to jednak wydaje mi się, że dzięki różnym przemyśleniom i rozmowom, które przeprowadziłem od daty publikacji wspomnianego wpisu, ten tekst znacząco zyska na jakości.

Uwagi wstępne

Zanim przejdę do sedna sprawy chciałbym, by wybrzmiały dwie kwestie.

Po pierwsze, w żadnym stopniu nie roszczę sobie prawa do bycia nieomylnym. Tematy, które omawiam poniżej, wyrażają moją opinię i nie są jakimś stanowiskiem absolutnym.

Po drugie, jeśli jesteś nauczycielem, to nie chciałbym, by po przeczytaniu tego tekstu pojawiły się u Ciebie myśli, że jest on wymierzony w Twoją stronę. Wiedz, że nie mam do Ciebie żadnych pretensji i uwag. Poniższy tekst omawia błędy systemu, w którym się znalazłeś, a nie Twoje wady. Szanuję każdego nauczyciela, ponieważ podjął się pracy, której ja chyba nie miałbym odwagi się podjąć.

Drogi nauczycielu – podziwiam to, że znajdujesz w sobie siłę zajmować się dziećmi, które Cię często nie szanują i działasz w systemie, który nie dość, że Ci nie ufa, to jeszcze nie chce Cię uczciwie wynagradzać.

To powiedziawszy, przejdźmy w końcu do sedna.

Szkoła po prusku

Usłyszałem niedawno taką tezę, że gdyby ktoś przeniósł się do nas w czasie z XIX wieku, to otaczający nas świat sprawiłby, że ten ktoś dość szybko by zwariował. Natomiast gdyby tę osobę umieścić w naszej szkole, to niewiele by go zaskoczyło. To stanowisko dość dobrze oddaje to, co chciałem powiedzieć w ramach części moich spostrzeżeń, więc muszę najpierw wprowadzić pewne pojęcie.

Grafika autorstwa vecstock pobrana z serwisu Freepik

Być może wiesz, że nasz obecny system szkolnictwa ma swoje korzenie w tzw. pruskim modelu edukacji. Powstał on za czasów Fryderyka Wilhelma III ponad 200 lat temu, a jego celem było stworzenie lepszych żołnierzy, urzędników i pracowników fabryk. Należało więc tak formatować poddanych, by byli bardziej oddani sprawie i posłuszni władzy.

To wtedy powstały takie elementy jak dokładny czas trwania lekcji, dzwonek i inne charakterystyczne cechy szkoły. Miało to oswoić przyszłego pracownika z tym, co czeka go w fabryce. Tam przerwa i koniec zmiany również sygnalizowane były dźwiękiem dzwonka.

Z różnymi mniejszymi lub większymi zmianami system ten jest z nami do dziś (i jest wzorcem dla ogromnej większości szkół na świecie). Nie chcę zbytnio rozwlec opisu tego modelu, więc jeśli Cię to zainteresowało, a nie spotkałeś się dotychczas z tą kwestią, to polecam po prostu wpisać w wyszukiwarkę hasło „pruski model edukacji”.

Formatowanie obywatela

Być może słyszałeś kiedyś takie sformułowanie:

Dzisiejsza szkoła jest nieżyciowa!

I chociaż to zdanie ma w sobie nutkę przesady, to pod pewnymi względami się z nim zgadzam. Uważam bowiem, że szkoła powinna przekazywać sporą dawkę wiedzy ogólnej, ale nie powinna przy tym zaniedbywać kwestii tzw. wiedzy życiowej.

Dlaczego jest tak, że ja, kończąc szkołę średnią, nie mam bladego pojęcia jak wypełnić PIT? Dlaczego nie wiem jak napisać podstawowe pisma do urzędu?

Za to znam budowę pantofelka, potrafię wskazać na mapie rzekę Mekong w Azji, podać datę bitwy nad Narwią i omówić motywy literackie w trzeciej części „Dziadów”.

Absolutnie nie twierdzę, że powyższe jest zbędne (chociaż w sumie nie wiem po co mi budowa paramecium caudatum…). Ale balans jest zbyt mocno przesunięty w kierunku wiedzy ogólnej.

I nie jest to przypadek.

Może Cię zaskoczę, ale jest to również pokłosie modelu pruskiego. I związanej z nim pokusy, której ulega każda kolejna władza. Chodzi bowiem o stworzenie obywatela, który wyznaje pewien konkretny kod kulturowy i potulnie łyka informacje.

Przeładowanie umysłu

Oczywiście nauczyciele robią, co mogą, by przedstawić swoje zagadnienia w sposób ciekawy dla ucznia. Ale sedno tkwi w tym, by ów uczeń”łyknął” odpowiedni klucz myślenia. W ramach lekcji języka polskiego należy uczniowi zaserwować jak największą porcję precyzyjnie dobranej literatury przedstawiającej konkretne motywy. Z lekcji historii z kolei ma wynieść obraz Polski, która była dzielnym i potężnym państwem uciemiężonym przez sąsiednie mocarstwa. Do tego spora dawka wiedzy pamięciowej na biologii, geografii i innych. No i nauczmy dobrze języka obcego (to chyba jeden z niewielu przedmiotów, do którego nie mam większych uwag).

Niestety w ostatnich latach można zauważyć, że obecny minister edukacji ma parcie, by ten i tak zły stan rzeczy jeszcze pogorszyć. Słynne stały się już memy z podobizną pana ministra o treści w stylu „Jak ty chcesz zostać inżynierem bez znajomości tekstów prymasa Wyszyńskiego?”. Wszystko po to, by obywatel został „sformatowany” pod konkretny klucz.

A propos kluczy…

Egzaminoza

Jak odpowiedziałbyś na pytanie: po co jest szkoła?

Jeśli Twoja odpowiedź brzmi „żeby przekazywać wiedzę”, to gratuluję ideałów, ale muszę Cię zmartwić.

Szkoła jest po to, żeby przygotować ucznia do egzaminu. Na koniec każdego kolejnego etapu edukacji uczeń musi zdać test sprawdzający, czy formatowanie przebiegło zgodnie z oczekiwaniami. Dobra, może przesadziłem w ostatnim zdaniu z sarkazmem, ale ogólny sens rzeczy jest właśnie taki.

Zdjęcie autorstwa jannoon028 z serwisu Freepik

Systemu nie obchodzi to, czy potrafisz w realnym życiu wykorzystać zdobyte umiejętności ani czy rozumiesz to, czego się nauczyłeś. Najważniejsze jest to, żebyś jak najlepiej wypełnił odpowiednio zaprojektowany arkusz egzaminacyjny. Placówce, do której uczęszczasz, zależy zaś przede wszystkim na tym, by twój rocznik wypadł średnio lepiej od lokalnej konkurencji. Bo przecież twoi młodsi koledzy i koleżanki zerkną niedługo do rankingów, wybierając szkołę średnią.

Dlatego też przez cały okres edukacji jesteśmy regularnie oswajani z byciem sprawdzanym. Pewnie zdarzył Ci się w życiu taki tydzień, w którym nie miałeś dnia bez sprawdzianu. Do tego niezliczone kartkówki, odpowiedzi ustne itp.

I tak, dobrze się domyślasz – to również echo systemu pruskiego! Bo przecież pracowników trzeba regularnie ewaluować żeby podnosić normy. Dlatego też mamy w szkole coś takiego jak oceny. A także awanse do następnych klas, świadectwa itp. Wszystko po to, by oswoić Cię z tym, co czeka Cię w życiu szeregowego pracownika jakiejś dużej fabryki lub korporacji.

Dzieciństwo w rozmiarze XXS

Z tym wszystkim wiąże się kolejny problem, czyli przeładowana podstawa programowa. Problem narasta wraz z wiekiem ucznia i w latach wczesnoszkolnych niemal nie występuje. Jednak już w okolicach końca podstawówki uczeń, który chciałby uczciwie podejść do wszystkich zadań domowych, sprawdzianów i kartkówek oraz do czytania lektur, mógłby mieć poważny problem z czasem wolnym.

Język polski? Jaki język polski…

Każdy przedmiot szkolny ma nazwę. Większość z nich w miarę dobrze oddaje to, czego dany przedmiot dotyczy. Jest jednak jeden przedmiot, który od pewnego etapu edukacji jest po prostu zwyczajnym koniem trojańskim. Ponieważ pod osłoną uczenia ojczystego języka jest tak naprawdę kursem literaturoznawstwa.

Zdjęcie z serwisu Freepik

Żeby była jasność – nie jestem przeciwnikiem zaznajamiania ucznia z literaturą. Natomiast nazywanie „językiem polskim” analizy książek, które jedyny związek z polszczyzną mają taki, że zostały nań przetłumaczone z angielskiego, niemieckiego, rosyjskiego lub jeszcze innego, to jest po prostu oszustwo. Bo przecież William Shakespeare, Johann Wolfgang Goethe czy Fiodor Dostojewski Polakami nie byli i po polsku nie pisali.

Bądźmy więc uczciwi i przynajmniej na poziomie szkoły średniej nazwijmy ten przedmiot po imieniu, czyli „Literaturoznawstwo”. W podstawówce to jeszcze faktycznie w sporej mierze jest nauka pisania, gramatyki, ortografii itp.

Da się inaczej?

Ktoś może w tym momencie stwierdzić: przesadzasz, przecież wszędzie tak jest i to się sprawdza.

Po części być może rzeczywiście miejscami nieco przejaskrawiam niektóre problemy. Chodzi tutaj jednak o nakreślenie pewnego ogólnego obrazu bolączek naszego systemu edukacji.

Natomiast pozwól, że jeśli chodzi o kwestię tego, jak to naprawić, to zostawię Cię na chwilę w niepewności. Ten tekst wyszedł już i tak decydowanie za długi. Mam kilka pomysłów, ale podzielę się nimi z Tobą następnym razem.

Udostępnij:

Tomasz

Informatyk z wykształcenia. Programista z zawodu. Hobbystycznie fotograf i grafik komputerowy. Z zamiłowania muzyk grający na instrumentach klawiszowych i gitarze. Entuzjasta nowinek technologicznych. Z wypiekami na twarzy obserwuje kolejne kroki ludzkości w stronę Marsa. W wolnych chwilach słucha różnorodnej muzyki, czyta książki, ogląda seriale i gra w gry komputerowe.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *