Turniej pełen niespodzianek


Tekst został napisany na potrzeby bloga znajomego.
Zachęcam do zajrzenia:
https://robertczulak.wixsite.com/pryzmatkibica/


Nie jestem ekspertem. W kwestii piłki nożnej jestem zwykłym facetem po 30-tce, który lubi od czasu do czasu obejrzeć ciekawy mecz.

Natomiast uwielbiam śledzić duże imprezy. W ostatnich kilkunastu latach nie przegapiłem żadnych igrzysk olimpijskich, mundiali ani właśnie turniejów UEFA Euro.

Nie robiłem notatek.

Podsumowuję na gorąco to, co najbardziej utkwiło mi w głowie po tych trzydziestu dniach piłkarskiego święta Starego Kontynentu.

Reanimacja na murawie

Ten obraz trudno będzie wyrzucić z pamięci. I choć pewnie wielu z nas wolałoby, żeby już o tym nie gadać, to trudno przemilczeć tak niecodzienną sytuację w tym tekście.

Końcówka pierwszej połowy meczu Dania-Finlandia. Christian Eriksen bez żadnego większego powodu pada na murawę. Leży.

Sędzia przerywa grę. Po chwili do leżącego zawodnika podbiegają służby medyczne. Ku przerażeniu nie tylko zawodników na boisku, ale także kibiców zgromadzonych na trybunach i przed telewizorami, rozpoczyna się akcja reanimacyjna. Chwilę później widać, jak medycy łapią za zestaw AED.

Zawodnicy tworzą mur wokół całego zdarzenia, by odciąć Christiana od gapiów. Widać łzy w oczach kolegów z drużyny. Ma się wrażenie, że każda minuta trwa co najmniej godzinę.

W mojej głowie pojawiały się myśli o tym, jak długo można reanimować człowieka tak, żeby nie doszło do trwałych uszkodzeń mózgu. Po kilku minutach myślałem o najgorszym. I o tym, jak to odbije się na obrazie całego turnieju.

Po jakimś czasie (który wydawał się wiecznością) dotarła wreszcie informacja: Christian Eriksen żyje i jego stan jest stabilny. I to był moment, w którym spora część Europy solidarnie zrobiła: „Ufff!”.

Kolejne zaskoczenie nastąpiło kilkadziesiąt minut później, gdy okazało się, że Duńczycy i Finowie dokończą mecz jeszcze tego samego wieczoru.

Nie mam zamiaru wdawać się w zbędne dywagacje co do tego, czy były naciski i czy decyzja była słuszna. Mecz rozegrano. Szału nie było po żadnej ze stron. Było to dziwne i pewnie zostanie odnotowane gdzieś drobnym tekstem w annałach turnieju. Za parę lat pewnie niewielu będzie to pamiętało.

Za to mi na długo zapadną w pamięć gesty solidarności wobec Eriksena. To, że każda drużyna, która mierzyła się w fazie pucharowej z Danią wręczała przeciwnikom koszulki swojej reprezentacji z nazwiskiem „Eriksen” i numerem 10 podpisane przez swoich zawodników. Drobny, a piękny gest.

Powiew zmian w rozkładzie sił

Dla mnie zaskakujące było to, jak wiele reprezentacji, które jeszcze do niedawna rozstawiały innych po kątach, pożegnało się z turniejem najpóźniej w 1/8 finału.  Jeśli miałbym przed turniejem zrobić listę silnych według mnie, to wymieniłbym (w porządku alfabetycznym):

  • Anglię
  • Belgię
  • Chorwację
  • Francję
  • Hiszpanię
  • Holandię
  • Niemcy
  • Portugalię
  • Włochy

W ćwierćfinale nie zobaczyliśmy m.in. Portugalii. Obrońcy tytułu co prawda odpadli w pojedynku z Belgami, którzy podobno mieli być faworytami turnieju, ale jednak jest to niespodzianka.

W 1/8 finału odpadła również Holandia, nie dając rady Czechom.

Chorwaci również nie zdołali przebrnąć przez 1/8 finału. Tutaj silniejsza okazała się Hiszpania, której odpadnięcie też byłoby zaskoczeniem.

Niemcy ulegli Anglikom. Wydaje mi się, że jeszcze niedawno mówilibyśmy o sensacji. Ale czuć, że niemiecka maszyna nieco się zatarła. Ktoś ostatnio żartował, że Niemcy nie potrafią grać bez Podolskiego i Klose. No cóż, jeśli tak się sprawy mają, to ja tylko chciałem nadmienić, że nie zgadzam się na oddanie Niemcom Lewandowskiego i Piątka… Milik też zostaje jak coś.

Największy szok 1/8 finału to dla mnie porażka Francuzów ze Szwajcarami. Mówimy tu o aktualnych mistrzach świata pokonanych przez reprezentację, która może i nie jest słaba, ale do niedawna nie podejrzewałbym jej o obecność w światowej czołówce.

Zatem z mojej listy „silnych” do ćwierćfinału nie dotarło aż pięć z dziewięciu drużyn. Owszem, trzy z nich uległy innym drużynom z tego zestawienia, ale to nadal pozostawia dwie reprezentacje pokonane przez przeciwników teoretycznie słabszych od siebie.

Ciekawe jest również to, że do ćwierćfinału prześliznęła się Ukraina, pokonując po drodze Szwedów.

Turniej zmarnowanych „jedenastek”…

Wielu znawców mawia, że rzut karny to jeszcze nie bramka. Jednak zaskakująca była skuteczność tego powiedzenia w trakcie niedawno zakończonego turnieju.

Wśród rzutów karnych „z gry” na 16 podyktowanych aż 5 zostało obronionych a 2 niecelne. Jeśli chodzi o karne strzelane po dogrywce w fazie pucharowej, to na 38 strzałów niewykorzystanych było aż 14. Sporo z nich nie wpadło z powodu skutecznej interwencji bramkarza.

…i bramek samobójczych

Pierwszą taką bramkę już w meczu otwarcia strzelił turecki zawodnik Demiral, tym samym otwierając wynik spotkania. Dziwne otwarcie turnieju piłkarskiego rozgrywanego w dziwnych czasach.

Tutaj należy wspomnieć ogromnego pecha naszego bramkarza, Wojciecha Szczęsnego. Zapisze się on w historii jako pierwszy bramkarz, który na turnieju Euro „zdobył” bramkę samobójczą. I choć pewnie opinie są podzielone, ja osobiście bym naszego bramkarza nie winił. W moim odczuciu po prostu miał pecha.

W międzyczasie samobója strzelili sobie Niemcy w spotkaniu z Francuzami. Kilka dni później bardzo podobną bramkę samobójczą strzelili sobie Portugalczycy w meczu z Niemcami. W tym spotkaniu Portugalia trafiła do własnej bramki aż dwa razy.

Natomiast do listy, którą Szczęsny otworzył, za chwilę postanowili dopisać się Hradecky, bramkarz Finów, oraz Dubravka, bramkarz reprezentacji Słowacji. I jego bramka samobójcza była zdecydowanie bardziej „efektowna”.

Słowacy w tym samym meczu dołożyli jeszcze jednego samobója.

A to wszystko tylko w fazie grupowej.

Listę bramkarzy z bramkami samobójczymi postanowił jeszcze uzupełnić bramkarz Hiszpanów, Unai Simon, który popełnił szkolny błąd przy przyjęciu piłki od swojego obrońcy.

Do tego jeszcze jeden samobój w ćwierćfinale Szwajcaria-Hiszpania i jeden w półfinale Anglia-Dania.

Łącznie na turnieju bramek samobójczych padło jedenaście. Z czego aż cztery w wykonaniu bramkarzy.

Przypomnę tylko, że do tego turnieju żaden bramkarz nie „zdobył” na Euro samobója. A w ogóle trafień do własnej bramki w całej historii UEFA Euro do tej pory było tylko dziewięć.

Dwa oblicza Polaków

Po meczu Polska-Słowacja moje myśli były zapewne podobne do tych, które miała większość Polaków. „Blamaż”, „Niech się nawet nie rozpakowują”, „Po co tam w ogóle jechaliśmy”, „Ale wstyd”.

I przychodzi dzień meczu Hiszpania-Polska. Z jednej strony niepokój. „Przecież jak zagrają tak, jak ze Słowacją, to to będzie rzeź niewiniątek”.

Ale nie! Ten mecz oglądało się w napięciu i z wciąż narastającym zaskoczeniem! Tak, jakby ktoś przez te kilka dni podmienił nam kadrę. 1:1 z Hiszpanią! To było naprawdę coś.

Niektórzy twierdzą, że to dlatego, że Krychowiak nie grał. Tym bardziej z niepokojem czekaliśmy na „drugi mecz o wszystko”. Bo jeśli zagrają tak, jak z Hiszpanią, to jest nadzieja, a jeśli tak jak ze Słowacją, to będzie dramat.

Matematyka przed meczem mówiła, że w tej grupie może wydarzyć się absolutnie wszystko.

I chociaż wyjść z grupy się nie udało, to ja osobiście uważam, że odpadliśmy walcząc do końca. A mecz ze Szwecją dostarczył nam naprawdę sporo emocji.

I tylko jedna myśl kołatała po wszystkim w głowie: „Gdyby nie ten mecz ze Słowakami…”

Football zaliczył Brexit

W trakcie meczu finałowego na trybunach zauważyłem kibica z flagą Włoch i napisem „Football is coming Rome”. I ten kibic wykrakał.

Od ostatniego mundialu w Rosji coraz głośniej po Europie niesie się hasło „Football is coming home”, wieszczące tendencję wzrostową jakości gry „synów Albionu”, jak lubią ostatnio mawiać o Anglikach komentatorzy sportowi. I ten finał to potwierdza.

Nie zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że Anglia nie zasługiwała na ten finał. Może nie grali z finezją, ale grali do bólu skutecznie. Do półfinału nie stracili żadnego gola, a w sumie w całym turnieju Pickford pozwolił się pokonać tylko dwukrotnie (pomijamy tutaj oczywiście rzuty karne po dogrywkach).

Tak samo nie przyznam racji tym, którzy twierdzą, że Włosi grali ładniej. Bo brzydkiej gry w ich meczach nie brakowało.

Obie drużyny zasługiwały na zwycięstwo w tym turnieju, a liczba dogrywek i konkursów rzutów karnych w przekroju całego turnieju pokazuje, że takich drużyn zasługujących na finał było jeszcze kilka.

Te dwie wybrnęły z fazy pucharowej zwycięsko i spotkały się w finale. Finale, który zakończył się konkursem rzutów karnych po ponad 130 minutach gry zakończonej rezultatem 1:1. A same rzuty karne wyłoniły mistrza Europy wynikiem 3:2, gdzie aż cztery strzały zostały obronione, a jeden z nich był niecelny.

Za półtora roku w Katarze

I to również dość zgrabnie podsumowuje ten turniej. Turniej pełen niespodzianek. Turniej rozgrywany w dziwnych czasach.

Ja wciąż czekam na trofeum reprezentacji Chorwacji. W ostatnich latach pokazali, że ich na to stać, ale ciągle brakuje tej słynnej „truskawki na torcie”. Ich mecz z Hiszpanią był dla mnie najciekawszym spotkaniem turnieju.

Może doczekam się chorwackiego tryumfu w Katarze pod koniec przyszłego roku?

Udostępnij:

Tomasz

Informatyk z wykształcenia. Programista z zawodu. Hobbystycznie fotograf i grafik komputerowy. Z zamiłowania muzyk grający na instrumentach klawiszowych i gitarze. Entuzjasta nowinek technologicznych. Z wypiekami na twarzy obserwuje kolejne kroki ludzkości w stronę Marsa. W wolnych chwilach słucha różnorodnej muzyki, czyta książki, ogląda seriale i gra w gry komputerowe.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *