Brudne Pętle
Międzynarodowy Dzień Jazzu zainspirował mnie do tego, by zacząć wrzucać kolejny, nieco lżejszy rodzaj wpisów na bloga. Będzie to taki kącik muzyczny w stylu „Cyfrowym Okiem Poleca do Słuchania”. Ale ponieważ ta nazwa jest bardzo długa i zajęła by prawdopodobnie całą powierzchnię okładki wpisu, to wpisy z tej grupy będą nazywały się „Cyfrowym Uchem”. 🙂
A skoro mamy Międzynarodowy Dzień Jazzu, to cykl musi rozpocząć się od zespołu z tym gatunkiem związanego. Sięgnąłem więc dzisiaj po artystów zajmujących się gatunkiem jazz-fusion, określanego też czasem jako jazz-rock.
Zapraszam na „scenę” bloga zespół Dirty Loops.
Szczęka na podłodze
Mógłbym zacząć tu coś pisać i próbować wytłumaczyć dlaczego akurat oni. Ale prawda jest taka, że żadne słowa nie wyrażą tego tak dobrze, jak kilka minut autoprezentacji.
Jestem fanem muzyki niebanalnej. Moi znajomi wiedzą, że lubię odchodzić od schematów, a prosty układ akordów I, V, VIm, IV (C, G, Am, F), choć piękny, nie jest szczytem mojej ambicji. Wyniosłem takie podejście z czasów, gdy zakochałem się w progresywnym rocku/metalu.
Natomiast moment, w którym poznałem Dirty Loops, zmienił moje podejście do jazzu.
Do tej pory bowiem postrzegałem jazz jako gatunek, w którym artyści przede wszystkim przekombinowują, udziwniają do granic możliwości itd. Nie rozumiałem jazzu (poniekąd dalej nie rozumiem). Uważałem, że słuchanie tego gatunku jest trochę jak wizyta w galerii sztuki współczesnej. To jest sztuka, ale ja jej nie rozumiem i nie uważam za piękną. I z jazzem miałem podobnie – to jest muzyka, ale nie znajduję tu za wiele dla siebie. Jasne, są artyści tego nurtu, których lubię słuchać, np. Jamie Cullum. Ale taki klasyczny jazz po prostu niezbyt mnie pociąga. De gustibus non disputandum est.
I wtedy (za sprawą znajomego, nomen omen wykształconego jazzmana) wchodzą oni. Wchodzą i wywracają ten status quo do góry nogami. I bardzo dobrze.
Alteracje z gustem
Zaczęło się od tego utworu, która jest coverem tej piosenki. Ale jakim coverem…
Oryginał jest oparty o wspomniany już wcześniej układ akordów, tylko nieco przesunięty w czasie: VIm/IV/I/V – VIm/IV/I/III (Bm/G/D/A – Bm/G/D/F#). Ale jak widać (a przede wszystkim słychać) na powyższym przykładzie, wychodząc z tak banalnej harmonii można stworzyć coś niesamowitego. I pomimo tego, że zmieniono wiele, utwór wciąż pozostaje bardzo strawny w odbiorze (przynajmniej dla mnie), a oryginał wciąż da się rozpoznać bez większego wysiłku.
Nie jestem profesjonalistą, nie jestem w stanie nazwać i wytłumaczyć większości rzeczy, które dzieją się w tym utworze i dlaczego, pomimo tak pozmienianej harmonii, utwór wciąż wydaje się w miarę „normalny”. Ale potrafię to docenić. Mam nadzieję, że Wam też przypadnie on do gustu.
Talent w dużych dawkach
Dirty Loops to trio. Słuchając ich produkcji aż trudno w to uwierzyć. Być może dlatego, że nagrania nie składają się wyłącznie z partii wokalu, klawisza, basu i perkusji. A zatem, choć widzimy trzy osoby, w praktyce słyszymy o wiele więcej „warstw”. Na scenie często występują wraz z muzykami towarzyszącymi.
Kim zatem są ci trzej artyści, którym Bóg niewątpliwie nie poskąpił talentu?
Głównym wokalistą i klawiszowcem zespołu jest Jonah Nilsson. Jaką ten gość ma skalę! Zastanawiam się czasem, gdzie jest górna granica jego głosu…
Oglądałem kiedyś reaction video do jednego z kawałków Dirty Loops, w którym padło stwierdzenie, że to jest jawna niesprawiedliwość, że osoba o takim głosie potrafi jednocześnie tak dobrze grać na klawiszach. I powiem Wam, że coś w tym jest…
Na basie wymiata natomiast Henrik Linder. Chociaż nie jestem pewien, czy można mówić, że wymiata, skoro jego partię jest w stanie zagrać dziesięcioletnie dziecko? 😉
Ale żarty na bok, gość jest naprawdę dobry. Bardzo lubię zespoły, w których basista nie jest tylko tłem. Dlatego za basistę Dirty Loops ma u mnie dodatkowe punkty.
Zestaw perkusyjny obsługuje z kolei Aron Mellergård. O perkusistach jestem w stanie powiedzieć najmniej, ponieważ za perkusją siedziałem może dwa razy w życiu. Niemniej uwielbiam obserwować perkusistów w akcji. I Aron jest jednym z tych, na których patrzę z przyjemnością.
Co tu się właściwie dzieje?!
Właśnie tego typu myśli są w mojej głowie, gdy ich słucham. Często, gdy wsłuchuję się w jakieś utwory, zdarza mi się je rozbierać na czynniki pierwsze. Śledzę w głowie postęp harmoniczny, rytm itd. Przy Dirty Loops nie nadążam. Ale wiecie co? W ogóle mi to nie przeszkadza.
Ich muzyka zostaje mi w głowie. Nawet kilka dni po tym, gdy zrobię sobie przerwę od ich twórczości, utwory DL wciąż brzmią mi w uszach. Żeby nie było – ostrzegałem.
Zachęcam do posłuchania Dirty Loops. Na ten moment dostępne są dwa albumy studyjne tego zespołu: Loopified i Phoenix. Polecam oba.